czwartek, 13 lutego 2014

Rozdział 5

Siedziałam na swoim miejscu. Nie mogłam być już całkiem szczera z tatą. Nadal nie mogę ich zrozumieć. Znam Louisa od tych paru dni. Tylko jego złą stronę. Zostałam niejednokrotnie skrzywdzona przez jego osobę. Nie mogę z nim i jego bandą rozmawiać. Tata chce abym pomogła mu w "zgładzeniu" mojego starszego brata. Powinnam dobrze to przemyśleć. Cmentarz powinien mi w tym pomóc, ale i tak nie mogę zyskać już tu spokoju. Zawsze mogłam, ale teraz serce coś innego mi podpowiada. Moje serce? Co ono mi mówi? Nie mogę z nim porozmawiać, ale co zrobić? Trzeba czasami zaryzykować. Życie jest pełne ryzyka, i trzeba iść przez nie dalej. Nie poddawać się rzeczą, które stoją na przeszkodzie.
Wstałam i odchodziłam do wyjścia z kościoła. Powinnam iść jeszcze do kawiarni aby załatwić z szefową moje zniknięcie. Wszystko się nie przygotowało od tak. Na pewno wszystko zepsułam. teraz to będę miała tylko gorzej, nic się nie ułoży.
-Rebecca-usłyszałam postarzały głos kobiety. Odwróciłam się i zauważyłam staruszkę. Poznałam ją kiedyś siedząc przy nagrobku moich rodziców. Ona straciła córkę wraz z wnuczką. Jest miłą kobietą i zawsze jak ją spotykałam mogłam jej powiedzieć co się stało. Koło nas przeszedł mężczyzna, którego twarzy nie widziałam. Choć był młody ubierał się jak nigdy dotąd.-Co tu robisz ? Chcesz ze mną porozmawiać?
-Nie, nie dziękuję.
-Na pewno?
-To i tak niczego nie zmieni, moje życie się ponownie wali.-spuściłam głowę.
-Moje dziecko, co się stało? Choć usiądź, porozmawiamy i wszystko będzie dobrze.-poszłam z kobietą do najbliższej ławki. Chodź była stara, ale robiła to co chciała. Nie była zła, i chciała pomagać. A zawsze wspierała na duchu. Byłam otulona płaszczem aby nikt nie widział co się ze mną dzieje. Usiadłam obok staruszki. Przez chwile siedzieliśmy w milczeniu.-Więc mów.
-Czy to jest normalne? Mój ojciec stał się dziwny od jakiegoś czasu. W jego głowie są dziwne rzeczy. Od jakiegoś czasu jego obsesją jest przestępca, a drugą imprezy z kolegami. Taka jest prawda. Zaczyna mi to działać na nerwy. A jeszcze zabrania spotykać się z mężczyznami. To irytujące.
-Czy chodzi ci o Louisa ?- zdziwiłam się, że wie o nim, ale postanowiłam to przemilczeć. Ta kobieta zawsze mnie zaskakuje.
-Tak. Tylko on jest dla niego ważny, nawet na nikogo innego nie patrzy. Tylko: Louis, Louis i Louis. To nie do pomyślenia! Dlaczego w końcu nie pomyśli o rodzinie? Nie żeby nas aż tak bardzo zaniedbywał i ignorował. Mama pracuje cały dzień, i czasem przynosi prace do domu, ale znajduje czas dla nas. A tata czasem ze mną pogada normalnie. Spędza w domu ze mną dużo czasu ale prawie wszystkie rozmowy kręcą się wokół Louisa.-byłam zdenerwowana.
-Posłuchaj, Rebecca.-chwyciła mnie za dłonie.-Nie możesz kierować się swoim ojcem i Louisem. Myśl o sobie, spełniaj swoje marzenia i bądź ambitna i inteligentna. Ich zostaw na boku, a na pewno któryś się tobą zainteresuje.
-Nie chce rozkochać w sobie Louisa.
-Wiem, ale tak będzie najlepiej. Unikaj go jak możesz. Z ojcem spróbuj normalnie porozmawiać. Nikt do ciebie nie będzie miał pretensji. Jak nie będziesz się odzywać do niego przez jakiś czas, też będzie dobrze. Zrozumie, że popełnił błąd. Tylko to zależy od ciebie. Słuchaj własnego serca. Ono ci podpowie co powinnaś zrobić. Serce samo powie o poczynaniach.
-Dziękuję.-przytuliłam ją lekko do siebie.-Będę już szła. Do zobaczenia.-wstałam z ławki. Kroczyłam przez cmentarz do wyjścia. Głowa nadal mnie bolała. Zapięłam dokładnie płaszcz. Przy jednym nagrobku stał ten mężczyzna. Nie widziałam jego twarzy, nawet lepiej. Powinnam się bardziej zastanowić co mam zrobić z tym Louisem. Powiedział, że jeszcze się spotkamy. Lecz nie chcę. Znowu mam cierpieć? Nie!  Nie pozwolę na to. Sama muszę się wszystkiemu przeciwstawić. Wyszłam z terenu cmentarza. Powiał silniejszy wiatr, dający ukojenie. Teraz się zastanowić dlaczego tata jest taki nastawiony na mojego przyszywanego brata. W szpitalu powiedział, że nie jest dla niego ważny? Sądzę, że to kłamstwo. Gdyby nie był to nie latał by tak za nim. Tu naprawdę chodzi o coś ważniejszego niż sprzeczka. Trzeba będzie się dowiedzieć o co naprawdę chodziło.
-Co za głupota-kopnęłam delikatnie kamień który leżał na brzegu ugniecionego śniegu. Stanęłam przy jubilerze który nie wyglądał za dobrze. Nikogo w nim nie było. Rozejrzałam się, nikt szczególnie na mnie nie patrzał. Weszłam przez rozbitą szybę. Pod nogami czułam drobinki szkła. Przeszłam dalej, ale nic ciekawego nie zauważyłam. Ukucnęłam wzdychając. Tak bardzo pragnęłam wtedy tu nie być. Wstałam i podeszłam do lady, gdzie znajdowały się małe diamenty. Zastanawiałam się dlaczego nikt ich nie weźmie? Chwyciłam ich garść razem z drobnymi odłamkami szkła. Zacisnęłam dłoń w pięść. Poczułam ból, ale nie zwróciłam na niego uwagi.
-Sakura?- usłyszałam męski baryton. Spojrzałam w tamtą stronę. Był to przyjaciel z pracy mojego ojca. Podszedł bliżej mnie z poważną miną. -Co ty tu robisz? Wiesz, że nie możesz tu przebywać. Idź stąd.-westchnęłam cicho, ale nie odezwałam się. Wsypałam do osobnej kieszonki w torebce to co miałam w ręce. Diamenty ze szkłem oblane krwią. Teraz muszę tylko wytrzeć  krew z ręki. Wyszłam znowu przez szybę i szłam przed siebie. Wytarłam rękę chusteczką. Trochę zaschniętego szkarłatu zostało. Gdy przechodziłam przez park usłyszałam brzęczenie komórki. Wyciągnęłam i odebrałam.
-Słucham?
-Cześć-usłyszałam męski głos. Był dziwnie znajomy ale nie mogłam go rozpoznać.-Jak się czujesz?
-Z kim rozmawiam?-zapytałam i stanęłam po środku parku, gdzie o tej porze ludzie nie było. Zaczął delikatnie prószyć śnieg. Założyłam na głowę kaptur z delikatnym puchowym ocieplaczem w środku.
-Nie poznajesz?-zapytał. Nie wiedziałam o co mu chodzi. Jego niby miałam poznać? Ale z jakich powodów?-Szkoda, a już myślałem, że poznajesz mój głos. Obróć się.-powiedział pewnie.
Rozłączył się, a ja nie wiedziałam czy obrócić się czy nie. Raz kozie śmierć. Zrobiłam to. Przede mną stał mężczyzna w ciemnej kurtce, a na głowie miał z lekkim kożuszkiem. Sylwetkę skądś poznawałam... Uniósł głowę i spojrzał na mnie. Ta twarz? Nie, no co on chce? Mówił, że się wkrótce spotkamy, ale czemu tak wcześnie?
-Czego chcesz?
-Sama dobrze wiesz po co przyszedłem. Potrzebna mi moja kurtka. Tam..
-Wiem co tam było.-zdziwił się trochę moją reakcją.-Dostaniesz ją wieczorem.
-Potrzebuje jej teraz.-podchodził do mnie. Nie ruszyłam się o krok. Stanął przy mnie jakby nigdy nic.Tacie i tak bym nic nie powiedziała, potem bym musiała się z nim użerać jak to nieodpowiedzialnie się zachowuje.
-Niby jak mam ją wziąć? Wywróżyć? Nie idę teraz do domu.-chciałam odejść, ale nie pozwolił. Uchwycił mocno za nadgarstek, który zabolał. Nie wydałam żadnego dźwięku , ale czułam ból. Patrzałam na niego z pewnością w oczach.
-Idziesz, a raczej pójdziesz. Ze mną.
-Co? Nie ma mowy!-wyrwałam rękę z jego objęcia. Popatrzałam na niego, na jego twarzy malował się spokój.-Dobra. Niech ci będzie, ale nie patrz tak na mnie.-chwycił mnie i pociągnął w stronę parkingu. Dlaczego mnie trzymał? Mógł tylko powiedzieć że mam iść za nim. Stanęliśmy przed jednym czarnym samochodem. To chyba kpiny, on ma taki samochód? Popatrzałam na niego z boku, wydawał się spokojny. Otworzył przede mną drzwi. Wsiadłam.
-Mówiłem, że ją zmusi.-zaśmiał się z tyłu jeden głos. Nie przestraszyłam się. Zapięłam pas. Wolałam z nimi nie ryzykować. Do samochodu wsiadł Louis przy okazji strzepując śnieg z butów. Zamknął drzwi. Wszystkie szyby były przyciemnione.
-Ta..Mówiłeś, ale sądzę że sama poszła.-westchnęłam cicho. Bolał mnie jeszcze kark, więc zaczęłam go sobie masować nie mając nic innego do roboty. Samochód ruszył wolno, rozpędzając się na drodze. Na nic nie patrzał. Z przodu z przeciwnej strony stał dobrze mi znany samochód przy jubilerze. Świetnie.. Oby mnie nie wyśledzili, że tam byłam. Milczałam, w głębi serca prosiłam żeby żaden się nie odzywał. Patrzałam na ludzi, których mijaliśmy. Byłam przekonana, że mogę spokojnie żyć, ale pojawiła się nowa przeszkoda. Mój starszy przybrany brat. Zatrzymał się na przeciwko domu. Wyszła zażenowana z samochodu. Widziałam jak Louis wychodzi z samochodu.
-Ty gdzie?-spytałam.
-Idę z tobą.
-Nie ma mowy. Wsiadaj z powrotem. Chciałam go wepchnąć, ale nie mogłam. Trzymał moje nadgarstki, aż drgnęłam. Uniosłam głowę patrząc pewnie w jego oczy. Były znowu zimne i nie czujące. Odchodziłam do drzwi wejściowych. Modliłam się aby w domu nikogo nie było. Otworzyłam drzwi i weszłam do środka. Nikogo jednak nie było. Klucze położyłam na szafce i rozebrałam szybko buty i odwiesiłam płaszcz. Przy okazji zajrzałam do kuchni biorąc kartkę która leżała na blacie stołu. Przeczytałam.

Rebecca
Nie będzie mnie dzisiaj w domu. Dbaj o siebie, i pamiętaj dzwoń w razie gdyby coś się działo.
Tata

Zgniotłam i wyrzuciłam do kosza. Wolałabym aby nikt tego nie widział. Weszłam szybko po schodach do góry. Szedł za mną wolno, nic nie mówiąc. Pokój był taki jak zawsze. Zapaliłam światło. Chwyciłam kurtkę i podałam mu ją szybko. Rozglądał się po pomieszczeniu chwytając swoją własność. 
-Czemu nic nie zmieniłaś?
-Tak mi odpowiada.
-To nie jest twój styl. Powinnaś walnąć zieleń.
Zacisnęłam dłonie w pięść.
-Nie znasz mnie, więc nie mów mi o słodkich kolorach. Ty może masz maskę obojętności, ale ja nie mogę. Wole być już słodką idiotką. Idź już.-odwróciłam się do niego plecami. Nie chciałam go znać w ogóle. Cóż mogłam zrobić. Dwa razy mnie zdołował, jeśli dziś będzie trzeci to mogę sobie pomarzyć, aby tata mi ponownie zaufał. Kurtka wylądowała na bordowym fotelu. Dotknął moich przedramion. Nawet nie drgnęłam ale przymknęłam powieki, i czekałam aż zrobi to co chciał.
-Boisz się?
-Co? Nie..Tylko czekam abyś uderzył. Zrobiłeś to już dwa razy więc, może teraz też chcesz.-zaśmiał się i mnie puścił. Obróciłam się do niego przodem i moje spojrzenie zmieniło się na bezuczuciowe. Podobne do jego.  Dotknął delikatnie mojego policzka.
-Ty naprawdę udajesz słodką idiotkę.-strzepnęłam jego dłoń.
-A co mam zrobić? Muszę. Tata nie lubi jak jestem zła albo mam taki wyraz twarzy. Nawet mnie z tego punktu widzenia nie zna. -odchodziłam od biurka, lecz złapał mnie za nadgarstek.
-Być sobą.-powiedział swoim złym głosem.
-Łatwo ci mówić. Nie będę robiła tego co ty robiłeś. A teraz idź. Masz kurtkę, coś jeszcze potrzebujesz?
-Tak-podeszłam do biurka.-Spokojnej nocy. -westchnął cicho. Spojrzałam na niego przez ramię. Patrzał delikatnie na mnie. Otworzyłam pozytywkę i chwyciłam zeszyt który tam trzymałam. Raczej pamiętnik. Rzuciłam w jego stronę.
-To należy do ciebie.-złapał. Spojrzał na to. W jego oczach widziałam  jakby radość. Cóż, dostał skrawek swoich wspomnień. Spojrzał na mnie.-Nie czytałam. Nie robię tego, jeśli do kogoś należy.
-Gdybyś to zrobiła, wiedziała byś dlaczego jestem inny.
-Nie jesteś inny. Tylko wybrałeś własną drogę. Dlaczego masz się wyróżniać od ludzi? Też masz uczucia, ale chowasz je głęboko. Nie chcesz aby ktokolwiek o nich wiedział. To takie proste.- westchnęłam i usiadłam na parapecie. Wpatrywałam się w samochody przejeżdżające obok domu. Jeden zjechał na podjazd. Był to samochód taty. Cholera. Miało go nie być Wysiadł z samochodu. Wstałam szybko.
-Rebecca jesteś w domu ?!- usłyszałam jego głośny baryton. Chwyciłam Louisa za dłoń i wepchnęłam do dużej szafy podając mu kurtkę.
-Siedź tu i się nie odzywaj.-zamknęłam drzwi. Patrzał na mnie ale nie odezwał się ani słowem. W tym momencie do pomieszczenia wszedł tata. Uśmiechnęłam się do niego. Musiałam go jakoś oszukać.
-Tato..Mówiłeś, że nie będziesz w domu.
-Nie będę. Przyjechałem tu tylko po broń , zostawiłem u siebie. Musze jechać do teatru. Dostaliśmy cynk, że tam się wszystko rozegra. Dzisiaj w nocy.
-Rozumiem- posłałam mu serdeczny uśmiech.-Myślę, że go złapiesz. Powodzenia.-pomachałam mu i odszedł. Westchnęłam ciężko. Nie otwierałam szafę, gdyż wiedziałam, że musi jeszcze tam posiedzieć aż tata nie odjedzie. 
-Trzymaj się Becky ! Wrócę jutro !-krzyknął głośno. Podeszłam do okna i widziałam jak odjeżdża. Jednak Louis dał mu cynk. Usłyszałam skrzypienie drzwi od szafy. Czułam na sobie jego spojrzenie. Nie przestawał się wpatrywać. 
-Przestań na mnie tak patrzeć.- powiedziałam do niego ale się nie odwróciłam. Jego oddech poczułam na karku, usłyszałam zgrzyt. Przymknęłam powieki, myślałam, że chce ponownie mnie uderzyć w kark. Poczułam coś zimnego na dekolcie.
-Nie powinienem.-powiedział do mnie. Spojrzałam na dekolt. Był tam naszyjnik od biologicznych rodziców, ten który ukradł mi Louis, a teraz mi go oddaje. Odwróciłam się do niego przodem. Wpatrywał się we mnie.- Nie idź dzisiaj w ogóle do teatru.
-Co?
-Po prostu nie idź.-odchodził.
-I tobie niby na tym zależy?-zatrzymał się i na mnie spojrzał. Jego spojrzenie ponownie było zimne i nie czujące. Normalnie jak góra lodu. Ale wiem, że potrafi być inny. 
-Powinno mi nie zależeć, ale zależy gdyż jesteś moją siostrą. Przybraną, ale jednak jesteś. I  nie mam ochoty patrzeć na twoją śmierć. Inni mnie nie obchodzą. Mam ich gdzieś. A rodzina jest najważniejsza.-wyszedł i zamknął delikatnie drzwi. Usiadłam na parapecie patrząc jak odchodzi. Westchnęłam. Mój pierwszy brat. Dlaczego? Przecież mógł nie oddawać, nie robić niczego. Teraz zostałam sama, nawet lepiej. Mogłam nad wszystkim pomyśleć. Starszy brat nie chce aby stałą mi się krzywda. Dziwne..Usłyszałam dzwonek telefonu. Nieznany numer? Odebrałam.
-Słucham?
-Dzień dobry. Czy mam przyjemność z Rebeccą Anderson?
-Tak.
-Mówi dyrektor szkoły tańca. Wygrała pani u nas konkurs taneczny. Czy zrobiłaby pani nam ten zaszczyt i w środę przyszła wręczyć nagrodę kolejnej parze?
-Z miłą chęcią.
-W restauracji Patio będą występy. Na godzinę dziewiętnastą proszę przyjść. Będziemy na panią czekać.
-Dobrze. Dziękuję.-rozłączył się. Zdziwiło mnie to, ale faktycznie, poprzedni mistrz wręcza nagrodę następnym. Podobało mi się takie coś. Tylko, żeby nic się nie wydarzyło podczas tego tańca. To jest bardzo cenne, więc za taki głupi puchar można parę tysięcy dostać , a może nawet milionów. Nie nie będzie wiedział dlaczego, ale tak jest. Jest wyrabiane ze szczerego złota. Wyszłam z pokoju. Musiałam się gdzieś przejść. Inaczej znowu będę cała zestresowana.